niedziela, 21 kwietnia 2013

Dziwne pożyczki lewicy od Moskwy

Fot. ShutterStock

Po co I sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski wziął w styczniu 1990 r., tuż przed rozwiązaniem partii, „moskiewską pożyczkę”? To pytanie ciśnie się na usta, gdy wracamy do sprawy „bezprocentowego kredytu” w wysokości 1,2 mln dol. i 500 mln zł (dziś 50 tys. zł), jakiego udzielili na rok polskim komunistom radzieccy towarzysze. Jeśli choćby w niewielkiej części prawdziwe są oskarżenia, że na przełomie lat 80. i 90. za pomocą FOZZ ludzie bliscy władzy wyprowadzili z budżetu państwa 5 mld dol., przez spółki takie jak Transakcja wyprowadzano majątek po PZPR, a nomenklatura uwłaszczała się na potęgę, to przywódcy nowej lewicy powinni pływać „w zielonych”, a nie zawracać Moskwie głowy prośbą o takie grosze.
Jesienią 1991 r., już po wyborach parlamentarnych, polskie media przedrukowały doniesienia tygodnika „Rossija” o pożyczce, którą zatwierdzał sam sekretarz generalny KPZR Michaił Gorbaczow. Jak raportowali na ten temat radzieccy towarzysze, 300 tys. dol. z przekazanej przez KPZR sumy poszło na dziennik „Trybuna”, a 200 tys. dol. na wypłatę odpraw. „Z otrzymanego od nas kredytu pozostało ok. 700 tys. dol. Kierownictwo SdRP (Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej, partia powstała na gruzach PZPR – aut.) gotowe jest już teraz zwrócić KPZR 500 tys. dol., a pozostałe 200 tys. puścić w obieg, aby z tytułu otrzymywanych dochodów wypłacić dług ratami” – pisał w sporządzonej rok wcześniej, a cytowanej przez polską prasę notatce dla Michaiła Gorbaczowa Giennadij Janajew. Gotówka została przekazana Rakowskiemu w jego gabinecie w KC, a zwrotu dokonano w dwóch ratach, m.in. przynosząc pieniądze w foliowych reklamówkach do warszawskiego mieszkania najsłynniejszego później szpiega KGB Władimira Ałganowa.
Mieczysław Rakowski rzeczywiście fakt wzięcia pieniędzy potwierdził. – Część prasy polskiej czyni z tego sensacje. Nie wydaje mi się, aby to rzeczywiście stanowiło rewelacje. Współpraca między PZPR a KPZR nie była skrywana, lecz bardzo ostentacyjna. Przewidywałem, że partia znajdzie się w trudnej sytuacji materialnej, że niezbędne będą środki na utrzymanie jej agend oraz licznego aparatu – wyjaśniał Rakowski, który twierdził, że przez dwa tygodnie, jakie minęły od otrzymania gotówki do rozwiązania PZPR, pieniądze nie zostały wydane, a on zabrał je do swego prywatnego mieszkania i umieścił w specjalnie zakupionej na ten cel pancernej szafie. A w październiku 1990 r. oddał Janajewowi 600 tys. dol. i pożyczone złotówki. Sprawa odbyła się właściwie pomiędzy nim osobiście i radzieckimi towarzyszami, a skorzystać na pieniądzach miała tylko nieboszczka PZPR.
Jednak według notatek radzieckich kredytodawców w sprawę przekazania i wykorzystania pieniędzy bardzo silnie zaangażowany był także Leszek Miller – w chwili ujawnienia afery sekretarz generalny SdRP. I to właśnie Miller zobowiązał się do spłaty 500 tys. dol. pożyczki. Ten zaś stanowczo zaprzeczał, by cokolwiek wiedział o sprawie. – Wiedział o tym tylko Rakowski – mówił Miller, a publikacje w rosyjskiej prasie nazwał prowokacją. Podobnie Komisja Rewizyjna SdRP, oceniająca m.in. sposób zarządzania majątkiem partyjnym, poinformowała, że „nie znalazła potwierdzenia przepływu środków finansowych pochodzących ze źródeł radzieckich”.
Wyjaśnienia te nie usatysfakcjonowały jednak polskiej prokuratury i UOP, które wszczęły śledztwo w tej sprawie, choć z prawnego punktu widzenia Rakowski i Miller mogli być winni co najwyżej naruszenia prawa dewizowego: zaciągnięcia pożyczki z zagranicy bez zezwolenia prezesa NBP – przestępstwo zagrożone karą grzywny.
Śledczy pojechali w tej sprawie do Moskwy, ale dochodzenie szło opornie, umarzano je i wznawiano, zmieniano prowadzących sprawę prokuratorów. Leszka Millera chronił immunitet poselski, a prowadzący sprawę różnili się w opiniach, czy warto prosić Sejm o jego uchylenie. Ostatecznie ówczesny zastępca prokuratora generalnego Stanisław Iwanicki w lutym 1993 r. wniosek taki złożył, a posłowie przychyli się do niego. Millera przesłuchano, ale wkrótce potem w wyborach parlamentarnych w 1993 r. zwyciężyło SdRP i po kolejnej serii umorzeń i wznowień śledztwa sprawę ostatecznie zamknął w 1995 r. minister sprawiedliwości z tej partii Jerzy Jaskiernia. W wypadku Rakowskiego uzasadniano to „znikomym stopniem szkodliwości czynu”, a Millera – „wobec braku dowodów popełnienia przestępstwa”. Jednocześnie okazało się, że kariery prokuratorów, którzy dążyli do oskarżenia Millera, potoczyły się nieco gorzej niż tych, którzy nie wykazywali gorliwości w tym kierunku.
„Moskiewska pożyczka” wracała jeszcze potem kilkakrotnie: najpierw w związku ze sprawą Olina, czyli oskarżeniami, że urzędujący premier Józef Oleksy współpracuje z KGB, a w szczególności Ałganowem, potem gdy o pieniądze z pożyczki upominali się bezskutecznie likwidatorzy majątku po PZPR. I wreszcie, gdy po dojściu do władzy PiS ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ujawnił w 2006 r. materiały ze śledztwa prowadzonego w latach 90. Rozważano wówczas ewentualne powołanie komisji śledczej w tej sprawie, do czego jednak nie doszło.
Sprawa pozostaje niewyjaśniona: nie wiadomo, jaka była w niej rola Leszka Millera, czy zwrócono KPZR całą sumę, czy tylko owe 600 tys. dol., o których mówił Rakowski, do czego zostały wykorzystane „moskiewskie pieniądze” ani po co w ogóle je pożyczono. ( źródło: forsal)

Warto dodać jeszcze sprawę zaniechania budowy gazociągu do Norwegii, gdy u władzy w Polsce była lewica. Gazociągi w morzach nie mogą się krzyżować, więc na pewno nie powstałby wtedy Nord Stream.

3 komentarze:

  1. Co chwilę jakieś afery wychodzą na jaw, szkoda słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawe czego dowiemy się jak skończą się rządy obecnej władzy

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że to nie ostatnia taka afera i nie jedynie pieniądze zaginione w akcji

    OdpowiedzUsuń