Fot.
ShutterStock
Po co I sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski wziął w
styczniu 1990 r., tuż przed rozwiązaniem partii, „moskiewską pożyczkę”?
To pytanie ciśnie się na usta, gdy wracamy do sprawy „bezprocentowego
kredytu” w wysokości 1,2 mln dol. i 500 mln zł (dziś 50 tys. zł),
jakiego udzielili na rok polskim komunistom radzieccy towarzysze. Jeśli
choćby w niewielkiej części prawdziwe są oskarżenia, że na przełomie lat
80. i 90. za pomocą FOZZ ludzie bliscy władzy wyprowadzili z budżetu
państwa 5 mld dol., przez spółki takie jak Transakcja wyprowadzano
majątek po PZPR, a nomenklatura uwłaszczała się na potęgę, to przywódcy
nowej lewicy powinni pływać „w zielonych”, a nie zawracać Moskwie głowy
prośbą o takie grosze.
Jesienią 1991 r., już po wyborach parlamentarnych, polskie media przedrukowały doniesienia tygodnika „Rossija” o pożyczce, którą zatwierdzał sam sekretarz generalny KPZR Michaił Gorbaczow.
Jak raportowali na ten temat radzieccy towarzysze, 300 tys. dol. z
przekazanej przez KPZR sumy poszło na dziennik „Trybuna”, a 200 tys.
dol. na wypłatę odpraw. „Z otrzymanego od nas kredytu pozostało ok. 700
tys. dol. Kierownictwo SdRP (Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej,
partia powstała na gruzach PZPR – aut.) gotowe jest już teraz zwrócić
KPZR 500 tys. dol., a pozostałe 200 tys. puścić w obieg, aby z tytułu
otrzymywanych dochodów wypłacić dług ratami” – pisał w sporządzonej rok
wcześniej, a cytowanej przez polską prasę notatce dla Michaiła
Gorbaczowa Giennadij Janajew. Gotówka została przekazana Rakowskiemu w
jego gabinecie w KC, a zwrotu dokonano w dwóch ratach, m.in. przynosząc
pieniądze w foliowych reklamówkach do warszawskiego mieszkania
najsłynniejszego później szpiega KGB Władimira Ałganowa.
Mieczysław
Rakowski rzeczywiście fakt wzięcia pieniędzy potwierdził. – Część prasy
polskiej czyni z tego sensacje. Nie wydaje mi się, aby to rzeczywiście
stanowiło rewelacje. Współpraca między PZPR a KPZR nie była skrywana,
lecz bardzo ostentacyjna. Przewidywałem, że partia znajdzie się w
trudnej sytuacji materialnej, że niezbędne będą środki na utrzymanie jej
agend oraz licznego aparatu – wyjaśniał Rakowski, który twierdził, że
przez dwa tygodnie, jakie minęły od otrzymania gotówki do rozwiązania
PZPR, pieniądze nie zostały wydane, a on zabrał je do swego prywatnego
mieszkania i umieścił w specjalnie zakupionej na ten cel pancernej
szafie. A w październiku 1990 r. oddał Janajewowi 600 tys. dol. i
pożyczone złotówki. Sprawa odbyła się właściwie pomiędzy nim osobiście i
radzieckimi towarzyszami, a skorzystać na pieniądzach miała tylko
nieboszczka PZPR.
Jednak według notatek radzieckich
kredytodawców w sprawę przekazania i wykorzystania pieniędzy bardzo
silnie zaangażowany był także Leszek Miller – w chwili ujawnienia afery
sekretarz generalny SdRP. I to właśnie Miller zobowiązał się do spłaty
500 tys. dol. pożyczki. Ten zaś stanowczo zaprzeczał, by cokolwiek
wiedział o sprawie. – Wiedział o tym tylko Rakowski – mówił Miller, a
publikacje w rosyjskiej prasie nazwał prowokacją. Podobnie Komisja
Rewizyjna SdRP, oceniająca m.in. sposób zarządzania majątkiem partyjnym,
poinformowała, że „nie znalazła potwierdzenia przepływu środków
finansowych pochodzących ze źródeł radzieckich”.
Wyjaśnienia
te nie usatysfakcjonowały jednak polskiej prokuratury i UOP, które
wszczęły śledztwo w tej sprawie, choć z prawnego punktu widzenia
Rakowski i Miller mogli być winni co najwyżej naruszenia prawa
dewizowego: zaciągnięcia pożyczki z zagranicy bez zezwolenia prezesa NBP
– przestępstwo zagrożone karą grzywny.
Śledczy
pojechali w tej sprawie do Moskwy, ale dochodzenie szło opornie,
umarzano je i wznawiano, zmieniano prowadzących sprawę prokuratorów.
Leszka Millera chronił immunitet poselski, a prowadzący sprawę różnili
się w opiniach, czy warto prosić Sejm o jego uchylenie. Ostatecznie
ówczesny zastępca prokuratora generalnego Stanisław Iwanicki w lutym
1993 r. wniosek taki złożył, a posłowie przychyli się do niego. Millera
przesłuchano, ale wkrótce potem w wyborach parlamentarnych w 1993 r.
zwyciężyło SdRP i po kolejnej serii umorzeń i wznowień śledztwa sprawę
ostatecznie zamknął w 1995 r. minister sprawiedliwości z tej partii
Jerzy Jaskiernia. W wypadku Rakowskiego uzasadniano to „znikomym
stopniem szkodliwości czynu”, a Millera – „wobec braku dowodów
popełnienia przestępstwa”. Jednocześnie okazało się, że kariery
prokuratorów, którzy dążyli do oskarżenia Millera, potoczyły się nieco
gorzej niż tych, którzy nie wykazywali gorliwości w tym kierunku.
„Moskiewska
pożyczka” wracała jeszcze potem kilkakrotnie: najpierw w związku ze
sprawą Olina, czyli oskarżeniami, że urzędujący premier Józef Oleksy
współpracuje z KGB, a w szczególności Ałganowem, potem gdy o pieniądze z
pożyczki upominali się bezskutecznie likwidatorzy majątku po PZPR. I
wreszcie, gdy po dojściu do władzy PiS ówczesny minister sprawiedliwości
Zbigniew Ziobro ujawnił w 2006 r. materiały ze śledztwa prowadzonego w
latach 90. Rozważano wówczas ewentualne powołanie komisji śledczej w tej
sprawie, do czego jednak nie doszło.
Sprawa pozostaje niewyjaśniona: nie wiadomo, jaka była w niej rola Leszka Millera,
czy zwrócono KPZR całą sumę, czy tylko owe 600 tys. dol., o których
mówił Rakowski, do czego zostały wykorzystane „moskiewskie pieniądze”
ani po co w ogóle je pożyczono. ( źródło: forsal)
Co chwilę jakieś afery wychodzą na jaw, szkoda słów.
OdpowiedzUsuńciekawe czego dowiemy się jak skończą się rządy obecnej władzy
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie ostatnia taka afera i nie jedynie pieniądze zaginione w akcji
OdpowiedzUsuń